• Strona główna
  • Rajdy AR
  • Maratony PMnO
  • BNO
  • Inne
  • Kalendarz
  • Ranking
    • Notowania
    • Regulamin
    • Archiwum
  • Trening
    • Poradnik
    • Zielony Punkt Kontrolny
  • Oferta
  • Strona główna
  • Rajdy AR
  • Maratony PMnO
  • BNO
  • Inne
  • Kalendarz
  • Ranking
    • Notowania
    • Regulamin
    • Archiwum
  • Trening
    • Poradnik
    • Zielony Punkt Kontrolny
  • Oferta

Xtrail Altay Expedition, czyli prawie 102h tułaczki po ałtajskich bezdrożach cz. 2

  • Opubikował Marek Galla
  • 29 czerwca 2017
  • 0 Komentarze
  • Wyświetlenia 478

Poprzedni wpis zakończyliśmy w 45 godzinie rajdu, mamy za sobą już 25 kilometrów kajakiem, 12 km przygodowego raftingu, 50 km świetnego górskiego trekkingu i kończymy właśnie 260 kilometrowy etap rowerowy. W nocy narzekaliśmy na komary, ale teraz przestały być one problemem. Wieje wmordewind z porywami do 100 km/h, czasami trudno jest w ogóle ujechać, a dodatkowo nienaturalne ułożona głowa i ostry wiatr spowodowały, że coś dziwnego stało się z mięśniami mojej szyi, mam problem z trzymaniem głowy prosto i wisi mi ona bezwładnie na piersi.

Pozostałe ponad 200km na rowerze robiłem w pozycji "na filozofa"

Pozostałe ponad 200km na rowerze robiłem w pozycji „na filozofa”

Po moim wjechaniu w koło Macieja i wywrotce, zatrzymujemy się na chwilę, próbujemy rozmasować moją szyję, ale nic to nie daje. Niby nie boli, ale uczucie takie jakby mięśnie zupełnie się zbuntowały i nie chciały działać. Jak trzymam obiema rękoma kierownicę to głowa wisi mi tak, że widzę tylko końcówkę swojej przedniej opony. Od tego momentu jadę „na filozofa”, albo na pamięciówkę, tzn. zapamiętuję trasę przed sobą i potem jadę na pamięć podziwiając tylko swój bieżnik. Wywracam się jeszcze dwa razy ale do strefy zmian udaje nam się dojechać w miarę sprawnie.

Góry nad morzem, czyli trekking na wybrzeżu jeziora Ulungur-He

Góry nad morzem, czyli trekking na wybrzeżu jeziora Ulungur-He

Na strefie zmian czeka na nas dobra informacja, z powodu silnego wiatru odwołano etapy kajakowe. Zamiast 15 km kajaka, 40 km pieszo i 55 km kajaka mamy około 65 km pieszo. Wydaje nam się, że to świetny deal. Przed wyjściem pakujemy porządnie plecaki, bo cały etap ma miejsce na pustyni, gdzie nie będzie szans uzupełnić zapasów, oprócz tego zjadamy ciepły obiad (żywność liofilizowana rządzi). Ruszamy dziarsko na pierwszy punkt, który nominalnie mieliśmy zaliczyć kajakiem. Jeziorem to miało być 15 kilometrów, niestety z powodu wysokich klifów nie udaje nam się przedrzeć wzdłuż brzegu jeziora i postanawiamy do punktu pobiec drogą dookoła, oczywiście w międzyczasie zmieniamy wariant po raz trzeci i tniemy na szagę. Silny wiatr powoduje, że nie słyszy się nawet własnych myśli, idzie się bardzo, bardzo ciężko 3-4 km/h, dodatkowo to co na mapie wyglądało na jeden górski grzbiet jest zbiorem kilkuset małych kopczyków, każdy ma 30-50m wysokości i idąc na krechę zaliczamy takich kilkadziesiąt. Punkt podbijamy po prawie 7 godzinach. Z kolejnym, mimo ciągle wiejącego w twarz wiatru udaje się dużo lepiej i od tego momentu mamy już wiatr w plecy. Następny punkt podbijamy już po ciemku, opis „top of the mountain”, mamy problem ze zlokalizowaniem właściwego szczytu, bo jest ich w okolicy pierdyliard, a każd wygląda tak samo. Ostatecznie punkt odnajdujemy w dolince… i zaczynamy witać się z gąską. Do strefy zmian zostało 20 kilometrów, ale większość z tego drogami, będziemy biegać, za 3 godziny jesteśmy w strefie, tam robimy 2h drzemki w wygodnej jurcie i ruszamy na ostatni rower. Niezły plan co nie? Niestety to już jest trzecia nocka. Połowę zespołu dopada prawdziwy sleepmonster. Na asfalcie nie biegniemy tylko wleczemy się jak muchy w smole. Jacek jest tak zamulony, że zapytany przez Macieja o mapę odpowiedział, że zgubił, mimo że miał ją w kieszeni na wierzchu. Kawałek dalej Maciej nagle pyta mnie „Ej, a te faktury już zapłaciłeś?”. Zasypianie na chodząco to jedna z najśmieszniejszych rzeczy na rajdach AR. Myślimy o tym, żeby położyć się spać gdzieś na poboczu, ale strasznie pada, rozbijać namiot i potem nieść taki mokry? Bez sensu! No i do wygodnych jurt już tylko 2 godzinki… Taaa… Ostatni punkt na trasie odnajdujemy o wschodzie słońca. 12 km zajęło nam 6h! Do strefy zmian docieramy o 8:30.

Wind effected course, czyli nasza ziana trasy w obrazku

Wind effected course, czyli nasza zmiana trasy w obrazku

A tu przykład dokładności mapy, jakiego elementu brakuje?

A tu przykład dokładności mapy, jakiego elementu brakuje?

 

Plan na ten przepak jest prosty, przygotowujemy plecaki na ostatni etap rowerowy, wcinamy ciepłą chińską zupkę a potem robimy 30 minut drzemki. Gdy docieramy do strefy z jednej z jurt wychodzą Ekwadorczycy, z którymi mijamy się całą trasę zajmując na zmianę miejsca 8 i 9. Mówią, że przygotowali nam piękne miejsce do spania i że polecają. Kładę się i zasypiam od razu, to już 70h rajdu, poprzedni etap wymęczył nas niemiłosiernie, ale do mety już tylko 100km rowerem. Po ponad 4h budzi nas Agata, budzik nie zadziałał, albo zadziałał, ale nas nie obudził… Wychodzimy z jurty i widzimy odjeżdżający z strefy zespół Brazylijczyków. W międzyczasie wyprzedził nas też AR Poznań i zespół francuski. Ostro wk.., znaczy bardzo zdenerwowani pakujemy się i ruszamy na rower, ale wtedy okazuje się, że moja szyja ciągle nie działa. Wymyślamy super patent: buffa założonego na czoło przyczepiamy na karabinek do plecaka. Ta konstrukcja utrzymuje mi głowę w pozycji w miarę nadającej się do jazdy, więc na asfalcie narzucamy dobre tempo i doganiamy Brazylijczyków. Jesteśmy dobrze zregenerowani po 4,5h spania.

Trzy przebite dętki w jednym miejscu

Trzy przebite dętki w jednym miejscu

Sprawca!

Sprawca!

Niestety kilkanaście kilometrów dalej słyszą „Psssssssss” i w przedniej oponie mam kapcia, za sobą słyszę przekleństwa reszty zespołu. Wynik 3 dętki, ostał się tylko Jacek, winowajca to deseczka z 3 gwoździami, którą ktoś zakopał na drodze. Podejrzewamy AR Poznań 😛 Szybko wyciągamy zapasowe dętki każdy ściąga koło, Jacek jest najszybszy i pyta Agatę o pompkę. Agata robi się blada i jej usta wypowiadają bezdźwięczne „O żesz K%$#$”. Ta przesympatyczna mieszkanka Mogilna na etap trekkingowy odchudziła plecak z niepotrzebnych rzeczy (w tym pompki) i zapomniała jej dopakować gdy wyjeżdżaliśmy na rower. Super! Jesteśmy pośrodku niczego z trzema niesprawnymi rowerami. Dajemy Jackowi kasę i wysyłamy go na misję zakupu lub pożyczenia pompki w najbliższej miejscowości. Wtem naszym oczom ukazał się ON, mały motorek na którym poruszały się dwie osoby. Maciej tylko sobie znanymi sposobami próbuje wytłumaczyć panu Chińczykowi, że potrzebujemy pompki, ten coś pokazał i pojechał. Wszyscy przerażeni, Jacek już się szykuje na wyjazd do miejscowości, a Maciej na to ze stoickim spokojem „Jacek spoko, nie musisz jechać, Pan nam zaraz przywiezie pompkę tylko mamę musi odwieźć do domu” I rzeczywiście po 5 minutach pan wraca z piękną nożną dużą pompką. Nabombanie opon zajmuje nam momencik i ruszamy dalej, ale do Brazylijczyków tracimy już ponad 30 minut.

Nasz koszmar, czyli CP38

Nasz koszmar, czyli CP38

Śniadanie dzień pięty

Śniadanie dzień pięty

Jadąc do punktu CP38 zatrzymujemy się na rozwidleniu. Mamy dwie opcje, albo pojechać krótszą drogą z stromym podjazdem, drogą, która na mapie gdzieś w górach urywa się na dystansie jednego kilometra, albo pojechać bezpieczniejszym trochę dłuższym wariantem, z łagodniejszym podjazdem i pewniejszym wejściem na punkt. Dodatkowo droga na tym drugim wariancie okazuje się być pięknym nowy asfaltem, więc skręcamy w prawo. Ta decyzja będzie nas kosztować około 11h czasu… ale na razie o tym jeszcze nie wiemy i śmigamy sobie równiótkim asfaltem, droga pokrywa się z tą na mapie, więc lodzio miodzio. Niestety do czasu… gdy zapadł zmrok nasz asfalt odbił delikatnie w prawo i stał się drogą, której na mapie nie ma. Było to po ciemku właściwie nie do wychwycenia. 10 może 15 stopni różnicy na wijącej się górskiej drodze. Czujemy, że skrzyżowanie a co za tym idzie punkt powinny już być, a nic nie ma. W końcu droga zaczyna zjeżdżać i odbija już w bardzo złym kierunku. Decyzja – cofamy się, znajdujemy coś co wygląda jak droga, ale po 300m kończy się w kamieniołomie. Wracamy na asalt i podejmujemy decyzję, żeby dojechać w jakieś pewne miejsce. Ale co może być pewnego na mapie, na której nie są zaznaczone nawet jeziora o powierzchni kilkunastu km2? Dojeżdżamy asfaltem do lasu i jakichś kanałów, mam podejrzenia gdzie jesteśmy, zatrzymujemy jakiś samochód i Chińczykom pokazujemy mapę. Zapomnijcie, że wiedzą jak tego używać. Ale jeden wpadł na pomysł i próbuje mapę dopasować do takiej z telefonu. Nasze podejrzenia się potwierdzają. Jedziemy zaatakować punkt z innej strony. Zamiast drogi jest jakieś wielkie gospodarstwo ze stawami. W końcu koło 4 w nocy decyzja, że rozbijamy namiot i idziemy spać. Rano próbujemy znowu przebić się przez te stawy, ale bez skutku. W końcu decyzja, że jedziemy na śniadanie do sklepu. W sklepie Agata weszła na zaplecze i zagotowała nam wodę, którą zalaliśmy chińskie zupki. Są pycha! To już piąty dzień rajdu. Ostatecznie jadąc na azymut przez step odnajdujemy CP38, zjadamy ciastka zwycięstwa i robimy mały taniec radości. Mamy 6,5h czasu, żeby dojechać na metę.

Rowerami na azymut przez step :)

Rowerami na azymut przez step 🙂

Kolejny punkt jest dość prosty, ale nie obywa się bez pchania roweru przez pastwiska. CP39 podbijamy o 14:15. Zotało nam około 20 kilometrów i 3h45min, jesteśmy zdeterminowani, żeby to zrobić, ale 2 kilometry za punktem na drodze zatrzymuje nas samochód organizatora i sędzia główny radzi nam, żebyśmy opuścili ostatnie 2 punkty, bo nie damy rady zdążyć na metę. Przekonuje nas argument, że inne zespoły robiły ten fragment nawet kilkanaście godzin? Kilkanaście godzin 20 kilometrów na rowerze? Z drugiej strony my 11h szukaliśmy CP38! Adrenalina i emocje opadają, potulnie wjeżdżamy na asfalt i jedziemy nim dookoła 30 kilometrów na metę. Mamy dużo czasu, po drodze zatrzymujemy się jeszcze na piwo i lody. Na metę wbiegamy o 16:40, po 101 godzinach i 40 minutach walki. Jesteśmy 12 zespołem na mecie. Jest radość, ale lekki niedosyt, że nie udało się zaliczyć tych dwóch punktów. Nic to, doświadczenie zebrane i następnym razem będzie dużo lepiej. Bo następne razy na pewno będą!

Takie tam z mety

Takie tam z mety

 

 6

0 Comments

Leave Reply Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Szukaj
Najbliższe imprezy
Facebook
Losowa relacja
"Zima w Puszczy Boreckiej"
autor: Rajd Konwalii TEAM
Popularne wpisy
  • Poradnik BnO – część 1 – legenda mapy
  • Maraton na Orientację – jak zacząć?
  • Poradnik BnO – część 3 – podstawy

Xtrail Altay Expedition, czyli prawie 102h tułaczki po ałtajskich bezdrożach

Previous thumb

Zielony Punkt Kontrolny - Bożenkowo

Next thumb
Scroll
O stronie
Bieg na orientację i rajdy przygodowe Adventure Race - dyscypliny sportu, w których poza przygotowaniem kondycyjnym najważniejszą rolę odgrywa nawigacja, czyli umiejętność korzystania z mapy. Na tej stronie znajdziesz Relacje, zapowiedzi oraz kalendarz imprez.
Artykuły
Będzie nam niezmiernie miło jeśli wesprzesz nas w pisaniu artykułów. Jeśli brałeś udział w jakichś zawodach i napisałeś z nich relację podeślij ją do nas. Umieścimy ją na stronie i podepniemy pod odpowiednie wydarzenie.
Kontakt
Masz uwagi odnośnie strony, chcesz dodać do kalendarza własną imprezę? A może byłeś na zawodach i chcesz żebyśmy opublikowali Twoją relację?
Napisz do nas!
Adres: kontakt@adventuresport.pl
@2016 Adventure Sport