• Strona główna
  • Rajdy AR
  • Maratony PMnO
  • BNO
  • Inne
  • Kalendarz
  • Ranking
    • Notowania
    • Regulamin
    • Archiwum
  • Trening
    • Poradnik
    • Zielony Punkt Kontrolny
  • Oferta
  • Strona główna
  • Rajdy AR
  • Maratony PMnO
  • BNO
  • Inne
  • Kalendarz
  • Ranking
    • Notowania
    • Regulamin
    • Archiwum
  • Trening
    • Poradnik
    • Zielony Punkt Kontrolny
  • Oferta

Rajd 360, czyli o tym, że kajakiem jest dwa razy szybciej niż pieszo

  • Opubikował Marek Galla
  • 8 maja 2017
  • 1 Komentarze
  • Wyświetlenia 1035

Meteorologicznie to była bardzo nietypowa końcówka kwietnia. Pani Zima przypomniała sobie, że gdzieś tam pośrodku Europy leży taki kraj jak Polska i wypadałoby go w końcu odwiedzić. W Zakopanem spadło ponad pół metra śniegu, temperatura w całej Polsce oscylowała w granicach 5 stopni, w 5 województwach mieliśmy stan zagrożenia powodziowego, jednak był mały południowo-wschodni fragmencik Polski, gdzie słoneczko świeciło jak na Balearach i to właśnie w tym zakątku naszego kraju z bazą w Przemyślu startował w sobotę 29 kwietnia o 12:00 Rajd 360 stopni, na którym długa trasa liczyła bagatela 430 km.

Jadąc na rajd najpierw mijałem Łódź, gdzie termometr wskazywał 2 stopnie, potem Kielce, gdzie stopni było 3, ale strasznie lało. Już chciałem sobie dla poprawy humoru termometr w samochodzie na Farenheity przestawić, ale minąłem Rzeszów i nagle znalazłem się w innym świecie. Słońce i 22 stopnie! Magia! Co prawda podczas rajdu było trochę zimniej, ale pogoda była można powiedzieć idealna do przyjemnego napierania.

Na starcie prezentowaliśmy się tak! Ten brzuch to wafelki w kieszeni!

Na starcie prezentowaliśmy się tak! Ten brzuch to wafelki w kieszeni!

Na starcie sześć czterosobowych ekip, przed którymi 30km na rolkach, 55km kajakiem, 95km biegiem i 250km rowerem. Wszystko podzielone na osiem dłuższych lub krótszych etapów. Mój zespół czyli Maciek, Jacek i Agatka zdecydowanie najmłodszy w stawce (Maciej to w ogóle cały rajd opowiadał jakie pytania miał na egzaminie gimnazjalnym!), ale każdy z nas miał na koncie ukończony przynajmniej jeden ponad 400 kilometrowy rajd. Młodzież w gazie (wygrali ostatnio KrajnaAR) i pewnie chcieli się ścigać o zwycięstwo, niestety wzięli sobie do zespołu hamulcowego w mojej postaci, dla którego celem było przeżycie tej imprezy 🙂 O ile dystans nie stanowił dla mnie większego problemu to przewyższenie niestety już tak, ostatni raz w górach byłem na zeszłorocznej majówce w Szklarskiej i od tego czasu trening siły (a właściwie jakikolwiek trening) był mocno zaniedbany.

Taki podbieg na sampierw. Łącznie Jacek naliczył na swoim zegarku 16km przewyższenia

Taki podbieg na sampierw. Łącznie Jacek naliczył na swoim zegarku 16km przewyższenia

Etap 1 – bieg 23 km

Wiedzieliśmy, że zespoły AR Team są poza zasięgiem i tylko jakieś katastrofy mogłyby spowodować, że nie wygrają rajdu w cuglach. Pozostałe zespoły raczej na naszym poziomie, najbardziej zależy nam na zrewanżowaniu się Czechom za zeszłoroczną porażkę. Zaczyna się świetnie, cztery mat-fizy w zespole, więc zadanie matematyczno-logiczne na przemyskim rynku rozwiązujemy jako pierwsi i wspinamy się ulicą Tatarską na kopiec o tejże nazwie, gdzie mamy krótki „parkowy” bieg na orientację po fortach i szańcach Twierdzy Przemyśl. Tutaj ciągle utrzymujemy kontakt wzrokowy z dwoma zespołami AR Team. Później zbieg stokiem narciarskim i długi nudny przelot wzdłuż krajowej  28semki na kolejne 8-kilometrowe BnO. Tutaj spore górki i jary, ale punkty wpadają bez problemów. Powrót wybieramy ścieżką rowerową nad Sanem, wpierw ścinając przez łąkę, gdzie 4 źrebaki postanowiły się do nas dołączyć. Do końca nie wiedzieliśmy czy to bezpieczne, więc troszkę przyspieszyliśmy. Etap kończymy na 5 miejscu (choć właściwie równo z Cześkami i Colcą) po 3h05min. Mamy już 25 min starty do prowadzącego zespołu AR Team.

Rolkowanie AR Teamu to dla nas jakiś kosmos!

Rolkowanie AR Teamu to dla nas jakiś kosmos!

Etap 2 – rower 14km, Etap 3 – rolki 30km

Krótki etap rowerowy to właściwie wyjazd z miasta i dojazd do strefy zmian w Koniuszkach, gdzie ubieraliśmy rolki. To etap, którego zawsze najbardziej się obawiam. Same rolki to przyjemność, ale strasznie stresuje mnie jazda po asfaltach, gdzie samochody wyprzedzają mnie na trzeciego, a dodatkowo są spore górki. Najgorszy był zjazd w miejscowości Grochowce. Wąska droga z głębokim rowem po jednej i murkiem, który skutecznie zasłaniał to co jest za zakrętem po drugiej. Ostatecznie całość udało się przejechać całkiem sprawnie, odstawałem od reszty na podjazdach i starałem się podganiać na płaskim i lekko z górki. Jeden z punktów ulokowany był tuż przy granicy ukraińskiej, a pole prawie kwitnącego rzepaku i prawie błękitne niebo układało się w spaczoną wersję flagi naszych wschodnich sąsiadów. 30km zajęło nam około 2h. Łącznie trzy pierwsze etapy zajęły nam 6h, plasowaliśmy się na 5-tym miejscu z 5 minutami do Colca Peru, 30 minutami do wymiatających na rolkach Czechów i już ponad godzinie straty do zespołów AR Team.

Miłe i przyjemne zadanie specjalne w forcie.

Miłe i przyjemne zadanie specjalne w forcie.

Etap 3 – rower 50km

Teraz w planie był rower z przerwą na zadanie specjalne w Forcie XIII w Bolestraszycach. Ukończyliśmy ten etap o 21:30. Czyli w 9,5h pokonaliśmy ponad 120km (w tym 3 przepaki i 2 ZS-y), zupełnie nie wyglądało to na tempo długiego rajdu, tym bardziej, że wg organizatora cała 430 kilometrowa trasa miała najlepszym zająć 70h. Etap w 95% asfaltowy, mało górek, bardzo szybko. Mieliśmy 30 minut przerwy w forcie, bo najpierw czekaliśmy, aż zadanie skończy Colca Peru, a potem zadanie wykonywaliśmy sami. Samo zadanie bardzo fajne, miłe i przyjemne. Drabinka, trawers, tarzan, slackline. Wszystkiego po trochu i w akuratnej ilości. Do tego przy jednym z najpiękniejszych zachodów słońca. „Wygląda jakby się Przemyśl palił i taka łuna co nie?” – opisywała to niecodzienne zjawisko Agata, nie ukrywając przy tym swojej fascynacji cesarzem Neronem.

Etap 4 – Bieg na Orientację 15 km

Jest taka mapa w Podkarpackiem, którą znają wszyscy polscy biegacze na orientację i nasz etap BnO odbywał się właśnie na TEJ mapie. Mapa, której imienia nie wolno wymawiać, to na niej Bob Jebando spotyka każdego biegacza i to nie raz! My ten etap dodatkowo pokonywaliśmy w nocy, ale umówmy się, tempo na rajdach AR podczas takiego etapu nijak ma się do tempa podczas krótkiego biegu na orientację i na takich prędkościach o błąd jest strasznie ciężko. Nawigowanie na tak dokładnej mapie sprawiało nam niemałą frajdę, lawirowanie po odnogach głębokich jarów, maszerowanie grzbiecikami, grzbieciczkami, muldeczkami. Bajka! Czas – 210 minut, ale udaje nam się odrobić 30 minut do Colca Peru i zmniejszyć stratę do Czechów, których spotykamy na przepaku.

Góra błota, która powodowała, że koła przestawały się kręcić

Góra błota, która powodowała, że koła przestawały się kręcić

Etap 5 – rower 120km

Patrząc na mapę liczyłem, że to będzie najdłuższy etap. Co prawda przeloty między punktami to głównie asfalty, ale same punkty zlokalizowane tak, że nijak nie da się do nich dojechać na rowerze i szykuje się sporo pchania. Tak też było. Uformowaliśmy z Colcą Peru 8-osobowy peleton i ruszyliśmy podkarpackimi asfalcikami. Na pierwszym podjeździe odkryłem mały problem. Zaklejona błotem przednia przerzutka nie chce się przesunąć na najmniejszą zębatkę. Każdy podjazd biorę więc z rozpędu, ale czuję, że długo w ten sposób nie pociągnę. Ścieżynka do siódemki ginie, więc zostawiamy rowery i maszerujemy na punkt. Kilka razy wydaje nam się, że jesteśmy już za daleko, ale ostatecznie trafiamy na lampion i wracamy do rowerów. Teraz czeka nas podjazd, na którym przełożenie 2-2 nie jest już wystarczające i przechodzę do pchania 🙁 Na szczycie ku mojemu zdziwieniu czekają zarówno moje „konwalie” jak i Colca Peru. Nasza ścieżynka schodząca do Sanu jest niewidoczna więc zmieniamy wariant i objeżdżamy „białą” drogą, potem szybki zjazd do krajówki i asfaltami wjeżdżamy w okolice ósemki. Przy punkcie coś drogi nie grają, uderzamy wzdłuż strumienia myśląc, ze jesteśmy ok. 300m od punkt, ale ostatecznie znajdujemy go po kilometrze. Szlak czerwony jest jakoś dziwnie przesunięty. Wybieramy jakąś inną drogę i zaczyna się pchanie rowerów. Prawie 200m przewyższenia na 1,5km drogi. Do tego nawierzchnia to jakiś specjalny gatunek błota, które zakleja opony i powoduje, że co 50m trzeba się zatrzymać i je oczyścić, bo koła przestają się kręcić. Rowery ważą dodatkowe 5 kg. Na szczycie okazuje się, że weszliśmy nie tą drogą, ale szybko korygujemy swoje wahnięcie. Zjeżdżamy do asfaltu, częściowo poza mapą, i na nim dzieje się coś dziwnego. Nie minęła jeszcze 20h rajdu, a nas łapie śpioch gigant. Zamulamy na asfalcie strasznie. Wpadają mikro-drzemki, które kończą się podczas zjazdu na pobocze. W końcu Agata nas opiernicza, że jak nie przyspieszymy to zaśniemy kompletnie. Udaje się. Doganiamy na powrót Colcę Peru przy zjeździe do punktu. Oni mają inny sposób na kryzys senny. Namawiają Stacha, żeby przejechał przez strumień na rowerze. Agata prosi, żeby chwilę poczekał i włącza kamerę. Było efektownie! Chłopak poszedł przez kierownicę na główkę do wody. Spać mu się na pewno odechciało. Wszyscy proponują mu każdy suchy ciuch, który mają w plecaku. Wspólnie spacerujemy na górę po punkt i postanawiamy postój w sklepie w Birczy. Po drodze zostaje nam jeszcze przejazd przez lotnisko w Arłamowie, które niestety było opłotowane i objeżdżaliśmy je po krzaczorach. Sklep ABC w Birczy świetnie zaopatrzony! Była kiełbasa tradycyjna, były śledzie, była maślanka, kubuś i wiele innych smakołyków, a co najważniejsze ławeczka pod sklepem idealna na 8 osób. Z pełnym brzusiem jechało się dużo przyjemniej (chociaż neidziałająca przerzutka wciąż powodowała, że się na podjazadach zakwaszałem), a dogonienie przy jedenastce Czechów dodatkowo podbudowało morale. Ostatecznie do przepaku w Dynowie dojeżdżamy o 13:30.

Spanie na koszt organizatora

Dojeżdżamy do strefy na piątym miejscu tuż za Czechami i Colcą. Podchodzi do nas Darek z przejętą miną i coś tam przeprasza, że nie ma dla nas kajaka. Okazuje się, że pan od tychże nawalił i przywiózł 4 sztuki za mało! Czeka nas czas-stop do momentu, aż AR-Team zakończy ten etap i przywiozą nam ich kajak. Jakieś 3,5-4h czekania. Na początku jestem trochę zły, bo ucieka nam 4h dnia i etap kajakowy przyjdzie nam robić nocą. Ponadto na przepaku nie mamy nic do spania, więc te 4h na pewno zmarzniemy. Ostatecznie było to najlepsze co mogło nas spotkać. Ugotowaliśmy makaron, poszliśmy kulturalnie do WC na stacji benzynowej, kimnęliśmy 2h, a wszystko na koszt organizatora. Co prawda sen w namiocie typu wiata koło „komfortowych” nawet nie leżał, ale swoją funkcję spełnił. W międzyczasie Jacek zdążył wyczyścić rowery z błota. Kajaki przyjechały o 17, 10 minut później wodowaliśmy je na Sanie.

Wypływamy wyspani i wypoczęci na 55km kajakiem

Wypływamy wyspani i wypoczęci na 55km kajakiem

Etap 6 – kajak 55km

55 kilometrów kajakiem? Tego jeszcze nie grali. Mój najdłuższy etap to 40km na Rajdzie 3 Rzek. Na szczęście San ma całkiem wartki prąd i sporo pomaga. Punktów po drodze nie ma, więc liczymy mosty i promy (Czy to prom? Łona wjeżdżał pięknie! HipHopy na rajdach generalnie królują). Przy siódmym moście ma być koniec etapu. Gdzieś w okolicach trzeciego robi się ciemno. Na szczęście wszystkie wypłycenia już minęliśmy do tego czasu i teraz San jest już w miarę głęboką rzeką. Na brzegu co rusz widzimy imprezy na działkach. Ludzie się dziwią, bo jak tak można po ciemku pływać. Jednym wpływamy w żyłkę od wędki. Pani wykrzykuje pod naszym adresem jakieś obelgi, a jej mąż biorąc kielich przed mówi: „Spokojnie Halina, to nie była ich wina”. Kajaki miały bardzo niewygodne siedziska, poza tym etap bardzo przyjemny. Kończymy w 6,5h, czyli w czasie bardzo podobnym do pozostałych ekip. Na brzegu lekka telepa, ale szybko się ogarniamy i próbujemy rozruszać zastane mięśnie nóg. A nad nami pojawia się cała Droga Mleczna. Niebo jest niesamowite.

Etap 7 – trekking 55km

Czwórki mam zmasakrowane. Nie jestem w stanie podejść pod metrową skarpę. W „biegu” wyglądam jak paralityk. Nogi ostatnio używaliśmy 11h wcześniej i teraz mięśnie już są zimne i zupełnie nie chcą współpracować. Zmuszam się do biegu, ale nie jestem w stanie podgonić towarzyszy. Biegnę 10-20 m za nimi, ta strata się utrzymuje, nie mam możliwości żeby przyspieszyć. Jest godzina 1 :00 drugiej nocy. Niby spaliśmy 2h, ale długi marsz asfaltem znów mnie zamula. Jeszcze oddałem Maciejowi mapę, więc nawet nie wiem, gdzie idziemy. Punkt numer 14 był oddalony od strefy zmian o 12km, robimy to w prawie 3h, ale było głównie pod górę. Na 15nastkę wybraliśmy wariant z obejściem jarów, ale niestety dróg tam albo nie było, albo było porozjeżdżane przez pracujące przy wycince ciągniki. Szło się fatalnie i z duszą na ramieniu, że się zgubiliśmy w pizdu. Wschód zastaje nas tuż przed 15nastką. Wychodzi słoneczko i robi się całkiem przyjemnie. Na punkt wchodzimy na pewniaka, był tam gdzie się spodziewaliśmy. Na 16nastkę wybraliśmy wariant pewny, ale troszkę niepotrzebnie dołożyliśmy sobie z kilometr dystansu. Biegniemy zielonym szlakiem i naszym oczom ukazuje się surrealisyczny obrazek. Malutka ambona, taka może 1,5×1,5m i wychodzi z niej zaspany cały zespół Colca Peru. Podobno zabalowali na 15nastce prawie 3h i dodatkowo twierdzą, że jak spali, jakieś 15 minut temu, przechodzili tędy Czesi. Czyli do obu zespołów nadrobiliśmy ponad 3h! Po raz kolejny łączymy siły, zbiegamy wspólnie do Nienadowej-Górnej. Tam Colca stwierdza, że gonią Czechów i przyspieszają, ale przy 16nastce spotykamy się znów. Uciekają w drodze na 17nastkę i od tego momentu już się z nimi nie widzimy. Wleczemy się strasznie. Nie mam siły na bieg nawet na płaskim, z górki jest jeszcze gorzej. Na szczęście nawigacja działa i we wszystkie punkty trafiamy od razu. Tylko na 18nastce nas Jacek lekko wpienił jak idąc zygzakiem przez las i sprawiając wrażenie, że nie wie gdzie jest podszedł i zapytał czy mamy kompas! Na szczęście był to punkt, który już odbijaliśmy na etapie rowerowym, więc szybko go odnaleźliśmy.A tuż przed 18nastką przyłączył się do nas kompan – pies Rambo. Pokazał nam drogę na 18nastkę, potem na 19nastkę, ale później musiał spadać na chatę. Schodząc z góry na strefę w Dynowie spotykamy Franka i Magdę, którzy byli w okolicy na weselu. Mówią nam, że jesteśmy na trzecim miejscu. Ale jak to? Tempo mieliśmy takie, że spokojnie mogliśmy dotrzeć tutaj nawet i 2h po Colce Peru, a ich jeszcze nie ma? Trekking zajmuje nam 15h, podobny dystans kajakiem przepłynęliśmy w 6,5h!

Oczekiwanie na ZS-a, było zimno!

Oczekiwanie na ZS-a, było zimno!

Etap 8 – rower 70km

Mamy co najmniej 4h przewagi nad następnymi zespołami i do mety tylko 70km na rowerze. Pijemy kolę, smarujemy łańcuchy, pakujemy plecaki i ruszamy w stronę Przemyśla. Wtedy Pani Pogoda mówi „Hola! Hola! nie tak prędko” i włącza wschodni wiatr, który zatrzymuje nas nawet na zjazdach. Zmieniamy wariant, żeby nie jechać na otwartej przestrzeni na wschód. Etap jest prosty. Same asfalty, do tego miejsca, które już odwiedzaliśmy. Po jackowym czyszczeniu roweru zaczyna działać mi przednia przerzutka i ostatnie dwie górki podjeżdżam w niezłym stylu! Generalnie do mety najszybciej było jechać drogą krajową, ale my dla przyjemności wybieramy wariant przez Zalesie. Jeden podjazd więcej i super zjazd, gdzie prędkości kręciły się koło 70km/h. Po dojeździe do Przemyśla czeka nas już tylko ZS i będzie można otworzyć piwo. Zadanie specjalne to 85m most linowy nad Sanem. Na pierwszy ogień idzie Maciej i w połowie zsuwają mu się nogi z dolnej liny i musi dokończyć zadanie „na misia”. Ja wiem, że jak zlecę to będą mnie stamtąd musieli ściągać dźwigiem 🙂 Jestem totalnie wypompowany. Krok po kroczku udaje się i o 21:30 dojeżdżamy na metę.

Zadanie specjalne - most nad Sanem

Zadanie specjalne – most nad Sanem

Zajęliśmy 3 miejsce. Do pierwszego zespołu AR Team straciliśmy aż 8,5h, do drugiego nieco ponad 5h. Można było na pewno zrobić tę trasę ciut szybciej, ale najważniejsze, ze udało się pokonać ją bez nawigacyjnych baboli, co zapewne pozwoliło nam wyprzedzić bezpośrednich konkurentów. Mapy do obejrzenia tutaj.

META!

META!

 

 2

1 Comments

Marysia
  • maj 8 2017
  • Odpowiedz
Relacja jak żywa, normalnie czuję jakbym tam była! =D Rajd pięknie pokazał, że para w łydce to nie wszystko. Punkty 15 i 17 skutecznie rozłożyły ColcęPeru na łopatki, przynosząc nam w sumie 5 godzin straty. Życie. A Wam gratuluję nawigacyjnego prefesjonalizmu i walki z żywiołem do końca. Gratki dla całej gromadki! Podsumowując: rajd godzien swej sławy. Panie Organizatorze - chcemy więcej! =)

Leave Reply Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Szukaj
Najbliższe imprezy
Facebook
Losowa relacja
"Ten, w którym ZNÓW warto walczyć do końca"
autor: Marcin "Krasus" Krasoń
Popularne wpisy
  • Poradnik BnO – część 1 – legenda mapy
  • Maraton na Orientację – jak zacząć?
  • Poradnik BnO – część 3 – podstawy

Navigatoria AR 2017 - czyli wielki comeback pomorskiej imprezy

Previous thumb

Zielony Punkt Kontrolny - Boszkowo

Next thumb
Scroll
O stronie
Bieg na orientację i rajdy przygodowe Adventure Race - dyscypliny sportu, w których poza przygotowaniem kondycyjnym najważniejszą rolę odgrywa nawigacja, czyli umiejętność korzystania z mapy. Na tej stronie znajdziesz Relacje, zapowiedzi oraz kalendarz imprez.
Artykuły
Będzie nam niezmiernie miło jeśli wesprzesz nas w pisaniu artykułów. Jeśli brałeś udział w jakichś zawodach i napisałeś z nich relację podeślij ją do nas. Umieścimy ją na stronie i podepniemy pod odpowiednie wydarzenie.
Kontakt
Masz uwagi odnośnie strony, chcesz dodać do kalendarza własną imprezę? A może byłeś na zawodach i chcesz żebyśmy opublikowali Twoją relację?
Napisz do nas!
Adres: kontakt@adventuresport.pl
@2016 Adventure Sport