
Czech Adventure Race, czyli znów bez trzeciej nocki
- Opubikował Marek Galla
- 13 września 2016
- 0 Komentarze
- Wyświetlenia 891
“Tylko długie rajdy mają sens”- zwykł mawiać Krzysztof Muszyński. Kiedyś takie mądrości wymagały kąpieli i biegania nago z „Eureka!” na ustach, w dzisiejszych czasach inkubatorem genialnych myśli jest toaleta. Zespół organizatorów Czech Adventure Race (dalej: CZAR) doskonale wykorzystał ten fenomen. Podczas chwil kontemplacji na Majówce z Błachutem każdy zamiast wlepiać wzrok w ścianę patrzył na plakat tego słynnego rajdu i zastanawiał się czym do cholery jest ten bolscross, i dlaczego by nie jechać tego zobaczyć. Poza tym Cześki poprzez tę zadrukowaną kartkę papieru szeptały nam do uszu: „500km, 75h, chodź, będziesz umierać”.
Tak oto zasiana obietnica powoli dorastała, aż w końcu powstał młodociany zespół „AR Poznań Junior”, który w zeszłym tygodniu powalczył na CZARze. Zarówno ‘młodociany’ i ‘powalczył’ to słowa doskonale opisujące team w składzie: Agata Błotnicka (23), Jacek Galla (23), Krzyś Muszyński (24) i Maciej Kliniewski (21)[sic!]. No, to już wiadomo dlaczego młodociany, a dlaczego powalczył, dowiecie się zaraz.
Agata:
“Zaczęło się od tego, że w trakcie naszego pakowania podeszła do nas organizatorka (Czeszka Dejna, przyp. red.) i zapytała, czy już kiedyś startowaliśmy w jakimś rajdzie. Spojrzeliśmy ze smutnymi minkami na tony sprzętu, które już zdążyliśmy nagromadzić i wspominając takie rajdy jak 360 czy MTC odbąknęliśmy, że tak, coś tam już pobiegaliśmy z mapą.”
Jakież zdziwienie ogarnęło orgów, gdy po pierwszym etapie prologu- bagatela- 20 km treku dzieciaki wpadły na świeżości na 2-gim miejscu. Raczej nikt nie podejrzewał, że utrzymają tę pozycję do końca. Zdziwienie organizatorów byłoby pewnie jeszcze większe, gdyby wiedzieli, że najbardziej roztrzepany element zespołu na informację o pokonaniu 1/12 przewyższenia z radości wyskoczył na pół metra w górę, jednak w trakcie lotu złapały go skurcze, w związku z czym lądowanie odbyło się na nadgarstkach i… kostce. Dłonie ochroniła mapa (wtf, po co niby Agata miała mapę? przyp.red.), ale kostka zebrała cały impet masy i od 18 km była skręcona. (Pomiary obwodu kostki prowadzone od tego momentu wskazują jednak jednoznacznie, że najniebezpieczniejszą, najbardziej opuchliznogenną czynnością jest jazda samochodem na tylnej kanapie.) Etap rolkowy zepchnął naszych, cytując Marcina Gorzelańczyka ‘ojaniemogęmistrzówrolek”, na 5 pozycję. Później były zabawy w wodzie- “packrafting” na pontonach.
Jack:
“Problem polegał na tym, że 1,5 km z prądem nie dało się płynąć, bo było za mało wody, a drugie 1,5 km pod prąd nie dało się płynąc, bo był za duży prąd. Więc wędrowaliśmy z pontonami w rzece, która jak się później okazało była całkiem chłodna. Czerpaliśmy jednak ze wszystkiego nieuzasadnioną przyjemność, co jeszcze bardziej bawiło obsługę zawodów”
Po zabawach na prologu przyszedł czas na prawdziwy rajd. Długi rower z etapem BnO, później również dość długi etap trekingowy.
Maciej:
Pomysł na te etapy był taki, że ruszamy bardzo mocno, a potem przyspieszamy i tego planu postanowiliśmy się trzymać. Krzysiu coś przebąkiwał, że w TAKIM towarzystwie to on na rowerze nie będzie ciągnął i zajechali młodego przed podjazdem. Ale magiczne fiolki nutrenda dały radę i kontynuowaliśmy bycie szybkimiAgatix:
“Na BnO, oczywiście cuda z mapą robił J. (czyt. ‘dżej’), cuda takie że udało mu się wyczarować jeżyny sięgające ponad głowę! Z czasem 10 min gorszym niż Salomon/Suunto skończyliśmy BnO i ciągle tnąc się na minuty z 3 zespołami wyjechaliśmy na rower rozpoczynając pierwszą noc.Kris de Bongo:
“Niestety nie byliśmy mistrzami przepaków i nawet jeśli wpadaliśmy do strefy 2 minuty przed kolejnym teamem to zazwyczaj wychodziliśmy 5 min po nim – do dopracowania!”
Z drugiej jednak strony na trasie ok 400km zespoły miały tylko jeden przepak! Więc za wiele to oni nie mogli stracić. Były oczywiście strefy zmian dyscyplin, ale bez depozytów. Dzięki takiemu rozwiązaniu logistycznie było dość łatwo, ale za to strasznie dużo wożenia na placach. “Pierwszy raz musiałam mieć ze sobą jedzenia na ponad 20h. W ogóle to trochę skopaliśmy z ilością jedzenia, bo mieliśmy duuuużo za dużo rzeczy. Mimo, że na rowerze ciężki plecak nie przeszkadza aż tak bardzo, to po 130km w drugiej dobie rajdu wszystko daje o sobie znać. ” – wspomina marudna jak zwykle Agata.
W zmniejszeniu ilości rzeczy do wiezienia na plecach pomogły ZmianyZmiany, które wsparły team batonami składającymi się ze skondensowanej mocy i energii. No bo spójrzcie na te nazwy: Petarda, Sierpowy, Kosmos, no i nieco bardziej chilloutowa Aloha. Z takim zapleczem gastro nie dało się nie ścigać o miejsca na podium.
Poza rowerem i bieganiem, z którymi jak się okazało team jako tako sobie radzi, na rajdzie był też 35 km etap na kanoe. Tu, w celu uniknięcia konieczności cenzurowania artykułu nie zacytuję zawodników, ale artykuł ze sleepmontera: “The canoeing stage has confirmed that Polish teams tend to be bad paddlers, and they fell back to the third place. On the other hand teams on the fourth and fifth place lost even more.“ (tłum.: Polaki nie umieją wiosłować)
Ale jakbyście kiedyś stratowali na rajdzie, gdzie będzie długi odcinek kanoe, to koniecznie weźcie wiosła, podobno tymi pagajami to nic się nie da sensownego zrobić. Choć dzięki nim całkiem sprawnie można radzić sobie z „parkingami” (mało wody, super dużo kamieni), których było na etapie całkiem sporo. Tak czy inaczej, zespół stracił ponad godzinną przewagę nad trzecim teamem i po kanoe rajd zaczął się na nowo.
Etap siódmy to 120 km roweru, na którym mimo sporej pary w nogach i mocy atrakcji (pływanie w kamieniołomie, tajemnicza dyscyplina Bolscross, drugie BnO) zaczęły się spore problemy ze spaniem. W końcu to już druga nocka!
Jack:
“Myślę, że to przez adrenalinę i skupienie na BnO, gdzie zupełnie ignorowałem zmęczenie. W momencie odsapnięcia, podczas łatwej nawigacji na asfalcie, po prostu się wyłączyłem. Ponieważ jednak Krzyś i Maciej żyli, jakoś zaczęliśmy podjeżdżać, ale w końcu ulegliśmy sleepmonsterowi i 17 min drzemki na mapie pod NRCekiem wjechało mocno”
Niestety przez zamulenie team EPO Ojoj zbliżył się do naszych na 2 minuty! Kiedy już wydawało się, że wszystko będzie dobrze- przyszedł dzień, ładny wschód, kryzys senny zażegnany ostatni zjazd do przepaku…
Maciej:
“Na kamienistym zjeździe, naprawdę OSTATNIM na tym etapie J. poślizgnął się na rosie i kiedy do niego podjechaliśmy leżał zwinięty w kulkę i się trząsł. Do tego wszędzie pełno krwi. Przeraziliśmy się trochę, ale szybko okazało się , że jedynie trochę się poturbował i zakrwawiona twarz i ręce to tylko efekt rozciętej brody. Po małym ogarnięciu się zjechaliśmy do strefy zmian, gdzie zjedliśmy makaron <3, poczekaliśmy na medyków i po godzinie (znów ten wolny przepak! choć tym razem uzasadniony) ruszyliśmy na treking, szybszy niż ktokolwiek by się spodziewał.”
Krzysztof:
„Dzięki systemowi sms-ów, które wysyłaliśmy z każdego punktu i dostawaliśmy informację kto nas goni (a kto ucieka;) ) i jaką ma do nas stratę wiedzieliśmy, że musimy cisnąć, żeby nie dać się złapać. W ten oto sposób znaleźliśmy motywację, żeby pomimo upału biegać wszystkie zbiegi, a nawet kilka metrów w górę!”
Tempo na trekingu w trzeciej dobie trzeba nazwać przynajmniej godnym pochwały. Niestety w trakcie tego etapu rozpadła się depcząca naszym bohaterom po piętach ekipa EPO Ojoj, jeden z zawodników się odwodnił i główni rywale przestali nimi być. Ale i tak presja ze strony pozostałych teamów nie malała. Jak jednak zauważyli orgowie, Juniorom ani razu nie włączył się ‘tryb przetrwania’, ciągle napierali w ‘race mode’.
Agatix:
“Na ostatni rower wychodziliśmy dość spokojni swojej pozycji. Przynajmniej tak mi się wydawało, aż zgarnęłam opieprz od K. że chyba nie umiem liczyć, bo kolejne teamy siedzą nam na plecach. No więc znowu bardzo szybko jechaliśmy na rowerze. Sprzyjało temu przewyższenie etapu, bo po jednym sytym podjeździe czekał już nas tylko zjazd bo bazy, z zadaniem linowym po drodze. Zadanie poszło dość sprawnie jak na to, że Maciek pierwszy raz w życiu małpował, a Jac postanowił wpaść ręką w przyrząd podczas zjazdu.”
Teraz już naprawdę pewni drugiego miejsca ruszyliśmy na metę wzdłuż rzeki, ciągle ścigając się, choćby między sobą 🙂
Wjazd na metę o zachodzie słońca dał dużo radości, ale mamy jakiś taki mały niedosyt. Mimo, że daliśmy z siebie wszystko. Czy więc niedosyt da się zaspokoić dłuższym, trudniejszym rajdem? “
0 Comments