
Mokry Nocny Marek
- Opubikował Marek Galla
- 28 października 2016
- 2 Komentarze
- Wyświetlenia 456
Na tegorocznym Nocnym Marku karty zdecydowanie rozdawała pogoda, tydzień bezustannych opadów przed imprezą spowodował, że nadnoteckie łąki zmieniły się w pola ryżowe, a dość wysoka temperatura w dniu imprezy dała mgłę, która w połączeniu z ciemnością bardzo skutecznie utrudniała jakąkolwiek nawigację. Lasy w okolicach Łabiszyna były świadkami naprawdę ciekawej rywalizacji.
Trasa AR
Trasa AR rozpoczęła zmagania od zadania logicznego, które miało za zadanie rozbić stawkę (może sami spróbujecie: jaka jest kolejna liczba ciągu 5, 6, 14, 41, 105, 230, ?). Najszybciej z zadaniem poradził sobie Igor Błachut, którego partner Piotrek Dopierała ograniczył się do stukania na kalkulatorze i wpatrywaniu się w kolegę z coraz większym zachwytem. To co zyskali na ZS-ie stracili jednak już przy pierwszym punkcie, gdzie dętka w Igorowym rowerze odmówiła współpracy. Do strefy zmian A stawka dojechała, więc znów dość zbita. Nowością na tegorocznej edycji Nocnego Marka był etap rolkowy, który, ku uldze nie-rolkarzy, można było również pokonać biegiem, na deskorolce lub hulajnodze.
Etapy rowerowe w nocy i przy potężnej mgle są szczególnie trudne jeśli chodzi o nawigację i bezpieczeństwo jazdy. Światło z czołówki odbijając się od cząsteczek wody zawieszonych w powietrzu oślepia rowerzystę i nie ma mowy o skutecznym czytaniu mapy. Zespoły popełniały błędy również na prostych, wydawałoby się, przelotach. Nawet etap kajakowy, rozgrywany na jeziorach obok Wąsosza, sprawił problemy i to tym najlepszym. Prowadzące zespoły zamiast przepłynąć kanałem między jeziorami próbowały przenosek gdzieś przez pola truskawek… Ale ostatecznie to PK5 na kolejnym etapie rowerowym zebrał największe żniwo. Wielbłąd popełnił tu m.in. zespół Oriento Expresso. „To jest to nasze jechanie na zasadzie – byle do przodu, najwyżej nie będzie – no i k…a nie było” – nie oszczędzając w słowach opisywał swoje godzinne poszukiwania „piątki” Artur Bednarek. Najprzyjemniejszą częścią był ostatni etap – bieg na orientacje po słupkach z projektu Zielony Punkt Kontrolny. To tutaj na podium, atakując z 5 miejsca, wbił się zespół K. Rochowski i J. Ritter wyprzedzając o zaledwie 2 minuty pierwszy MIX na mecie – Colca Peru.
Trasa TP50
Na trasie TP50 kluczowe okazało się wypatrzenie jednego niuansu na mapie, a mianowicie przebiegu przez śluzę w Dębinku i odpowiednie wejście na PK9. To z tym punktem nie poradził sobie murowany faworyt – Krzysztof Lisak. Dobiegł on do Noteci od złej strony i mocno już zmęczony i wyziębiony nie podjął próby powrotu do mostku i opuszczając cztery punkty kontrolne zszedł (zbiegł) z trasy. W tych okolicznościach, mimo olbrzymich błędów nawigacyjnych, zawody wygrał Dominik Wels z czasem 7h39min. Dominik na mecie przyznał, że nabiegał ponad 60 kilometrów i kilka punktów będzie mu się śnić po nocach. Na drugim, z ponad godzinną stratą, dobiegł Sebastian Wojciech, który popełnił tych błędów jeszcze więcej (jego relacja tutaj), a na trzecim Jan Parzybut. Okazało się, że prostsza wydawałoby się części trasy po nadnoteckich łąkach w związku z pogodą okazała się prawdziwym kilerem.
Trasa TP25
Na trasie TP25 (w rzeczywistości ok. 23km w linii prostej) zabrakło tym razem map do biegu na orientację, zamiast tego uczestnicy otrzymali poza zwykłą 50tką również mapę w skali 1:10 000 w układzie 1965. Mniej doświadczeni zawodnicy mieli z nią sporo zagwostek, ale ostatecznie, podobnie jak na TP50, najwięcej problemów sprawiła końcówka po zalanych, spowitych mgłą nadnoteckich łąkach. „To był najbardziej hardcorowy PK w mojej 3-letniej historii uczestnictwa w Marku” – wspomina punkt przy ambonie stały uczestnik imprezy Grzegorz Raciborski. Czasy, jak na ten dystans, bardzo długie. Żeby wybiegać podium wystarczyło złamać 5h15min. Normalnie taki czas potrzebny jest do zwycięstwa na trasie 2 razy dłuższej. To tylko świadczy o tym z jak trudnymi warunkami na trasie zmuszeni byli zmierzyć się zawodnicy.
Kolejna impreza z cyklu Puchar Konwalii już w grudniu!
2 Comments