Bydgoszcz City Race
- Opubikował Marek Galla
- 23 czerwca 2016
- 0 Komentarze
- Wyświetlenia 445
Ponad 50 zespołów, ponad 80 kilometrów, 15 zadań specjalnych. Podczas debiutującej w kalendarzu imprezy Bydgoszcz City Race na pewno nie można się było nudzić.
Frekwencja dopisała
Stolica kujawsko-pomorskiego dołączyła do licznego już grona polskich miast, w których organizowane są rajdy miejskie, czyli szczególny rodzaj Adventure Race, nastawiony na dobrą zabawę i ogromną liczbę, niekoniecznie sportowych, zadań specjalnych. Jak na debiut Bydgoszcz Ciy Race może poszczycić się naprawdę niezłą frekwencją – 52 zespoły na linii startu, w tym kilka z absolutnej polskiej czołówki rajdowców.
Prolog, czyli o jezusisku jak tu piknie
Już prolog pokazał, że łatwo nie będzie, ale na pewno będzie przepięknie. 3-kilometrowy odcinek po bydgoskiej starówce skutecznie rozciągnął stawkę, a nietypowa mapa pocięta na 9 kawałków sprawiła niektórym niemały kłopot. Na koniec etapu niespodzianka – prowadzi zespół debiutujący na imprezie AR – #wpiszCokolwiek. Chłopaki wylatane i świetnie znają miasto, ale czy wystarczy to na rajdowych wyjadaczy, którzy depczą im po piętach? Igor Błachut na mecie etapu narzekał, że widoki tak piękne, że nie mógł się na mapie skupić, jego partner Krzyś Muszyński rzucił tylko „Jak ten emeryt może tak szybko biegać”. Chłopaki na mecie chwalili się, że na tym odcinku osiągali prędkości poniżej 4min/km.
Kajak, czyli o jezusisku teraz jeszcze pikniej
Mimo, że stawka się mocno rozciągnęła to i tak na Brdzie zapanował mały tłok. Sznur złożony z 52 kajaków wyglądał rewelacyjnie. Tutaj już doświadczeni rajdowcy zaczęli wypracowywać sobie przewagę, ale na ogonie ciągle mocno trzymały się dwie ekipy Bydgoszcz Triathlon Team. Swoją drogą to był chyba najpiękniejszy etap rajdu. Bydgoszcz z poziomu Brdy wygląda kapitalnie!
Bieg, czyli „chyba wiem jak smakuje lukrecja”
Po 7 kilometrach w kajakach przyszedł moment na najbardziej urozmaicony etap, czyli bieg po centrum miasta z rozwiązywaniem zadań specjalnych, a tych na tym etapie było aż dziewięć. Kooperację w zespole sprawdzono na zadaniu „kalambury” i węzłowym, umiejętność logicznego myślenia na zadaniu szyfrowym i matematycznym, znajomość polskiego kina na zadaniu obok Opery, ponadto przetestowano wiedzę z geografii i języków obcych. Najtrudniejszym zadaniem okazało się być rozpoznawanie smaku herbaty („Co? wiem jak smakuje early grey i to na pewno nie jest to”), a najbardziej widowiskowym „Stand Up Paddle” dookoła fontanny na Kanale Bydgoskim (kilku zawodników zażyło orzeźwiającej kąpieli). W czubie wciąż, poza mocnymi ekipami AR, kilka zespołów złożonych z „lokalesów”, którzy wykorzystując znajomość miasta niwelowali braki w umiejętności czytania mapy.
Rower, czyli „to tam była jakaś dodatkowa mapa?”
Etap rowerowy po krótkim przejeździe przez Bydgoszcz prowadził uczestników do Puszczy Bydgoskiej – kompleksu leśnego znanego ze sporych, piaszczystych wydm. To tutaj po raz pierwszy mogli wykazać się orientaliści. Mapa sportowa „Emilianowo” przysporzyła trochę problemów słabiej nawigującym zespołom (były też takie zespoły, które o tym etapie zapomniały), podobnie jak przejazd na kolejne zadanie specjalne do kapitalnego, nietypowego muzeum – Exploseum – starej fabryki dynamitu, gdzie zawodnicy musieli zagłębić się w korytarze i odszukać kilka informacji. Tutaj nie wiedzieć jak i kiedy prawie 30 minutową przewagę zbudował sobie zespół Team 360/OnSight, czyli Igor z Krzysiem. Po krótkiej namowie postanowili dowieźć tę przewagę do mety, chociaż i im zdarzyły się błędy nawigacyjne. „To było jak trójkąt Bermudzki. Wpadasz i wywala Cię nie wiadomo gdzie” – tak o swoim autorskim wariancie na PK6 opowiadał na mecie Igor. Nie tylko oni w tym miejscu mieli spore problemy, ale najbardziej weryfikującym umiejętności nawigacyjne etapem okazał się być bieg na orientację w Myślęcinku.
Etap BnO, czyli „jeszcze wyżej, jeszcze musisz”
Krótki, bo około 4 kilometrowy, etap biegu na orientację okazał się najtrudniejszą przeprawą dla debiutantów nieobeznanych z mapą. To tutaj z czołówki wypadło kilka lokalnych zespołów, których błędy nawigacyjne zepchnęły do drugiej dziesiątki. Poza bieganiem w Myślęcinku grano w golfa, pływano kajakiem z zawiązanymi oczami i wspinano się na wieżę ze skrzynek. Moc atrakcji! Oprócz tego zawodnicy biegali tutaj karne rundy za niewykonane wcześniej zadania specjalne. Rekordziści musieli dołożyć około 5 kilometrów.
Meta, czyli emeryt i łyse dziecko wygrywają
Bieganie po Myślęcińskich górkach wymęczyło zawodników a do mety wciąż daleko. 12 kilometrowy przejazd zajmował zdecydowanie więcej, niż powinien, szczególnie jak ktoś pomylił drogę w przejeździe przez las do Smukały. Na koniec jeszcze kilometrowy dobieg na metę usytuowaną na solidnej górce, tuż obok Muzeum Wodociągów w wieży ciśnień. Części zawodników ten podbieg się podobał, część była już tak wymęczona, że przeklinała pod nosem. „Co za poroniony pomysł” – dało się słyszeć z ust niejednego zawodnika, ale widok z balkonu wieży skutecznie to zdenerwowanie łagodził.
0 Comments